Kiedyś. Plażą była piaskownica, babki z piasku, księżniczki, zabawa w dom? Hm, to nie ja. Dzieciństwo upłynęło mi na zbieraniu wlepek Star Wars i bieganiu za rozpędzonymi resorakami bo betonowych chodnikach. Dużo krwi (może nawet i więcej niż dziś?), dziury w ulubionej koszulce z Pokemonami (au! zdarte kolano to nic!) i frotki na nadgarstkach z ciekawym motywem (sport w przedszkolu wymaga otarcia potu z czoła).
Kiedyś. Nie lubiłam szczawiowej z przerażającym SINYM JAJEM na środku, a legumina z syropem owocowym była dla mnie czymś zastanawiającym, mistycznym wręcz doświadczeniem było pochłanianie słodkiej galarety, która była budyniem i kaszką w jednym. Uaa.
Kiedyś. Któregoś dnia nie zjadłam na śniadanie zupy mlecznej i postanowiłam być zupełnie innym człowiekiem.
A co do krów, do których poszłam (tytuł posta)
Dane mi było w wieku wczesnoszkolnym ujeżdżanie łaciatej. Było to zabawne, lecz pośladkołomne doświadczenie. Mimo wszystko, polecam :)
Trzymając się tematu, wrzucam dumnego buhaja:
![]() |
I coś na obiadek. Kontrastowa przebitka wiekowa względem posta (yeah) - kawałek mówi o problemach dorosłych kobiet i nie krów, a kur domowych. Ahh, kontrast.

Chyba boję się tej rozemocjonowanej szynki XD
OdpowiedzUsuń