wtorek, 12 marca 2013

...Aż w końcu poszłam po rozum do krowy

   Kiedyś było lepiej? Doubt it! Wszystko niesie ze sobą swoje szambo konsekwencji. Szambiątko. Szambicę. Szambica smrodzi nasz żywot nieco później, kiedy na pytanie: "Ej,co tak śmierdzi?" odpowiadamy: "To ja. Nie zdążyłam się umyć bo musiałam się uczyć na sprawdzian". Przesaaaada, wiem. Problem żaden. Może spocone pachy niedługo będą w modzie? (:idontknowwhatimwriting:)
  Kiedyś. Plażą była piaskownica, babki z piasku, księżniczki, zabawa w dom? Hm, to nie ja. Dzieciństwo upłynęło mi na zbieraniu wlepek Star Wars i bieganiu za rozpędzonymi resorakami bo betonowych chodnikach. Dużo krwi (może nawet i więcej niż dziś?), dziury w ulubionej koszulce z Pokemonami (au! zdarte kolano to nic!) i frotki na nadgarstkach z ciekawym motywem (sport w przedszkolu wymaga otarcia potu z czoła).
   Kiedyś. Nie lubiłam szczawiowej z przerażającym SINYM JAJEM na środku, a legumina z syropem owocowym była dla mnie czymś zastanawiającym, mistycznym wręcz doświadczeniem było pochłanianie słodkiej galarety, która była budyniem i kaszką w jednym. Uaa.
   Kiedyś. Któregoś dnia nie zjadłam na śniadanie zupy mlecznej i postanowiłam być zupełnie innym człowiekiem. 
A co do krów, do których poszłam (tytuł posta) 
Dane mi było w wieku wczesnoszkolnym ujeżdżanie łaciatej. Było to zabawne, lecz pośladkołomne doświadczenie. Mimo wszystko, polecam :)

Trzymając się tematu, wrzucam dumnego buhaja:






















I coś na obiadek. Kontrastowa przebitka wiekowa względem posta (yeah) - kawałek mówi o problemach dorosłych kobiet i nie krów, a kur domowych. Ahh, kontrast.

                                  ROSOŁEK !



+ deser od bloggerki, dzięki Hania! A bez czarnej owcy nie ma stada...




eat.in.peace.

1 komentarz: